Ciąg dalszy walki o Gaję.

Niestety ostatnio nie mam polotu do pisania.... zaczęłam wpis o kupnie domu w Niemczech, ale na starcie się poddałam, bo kompletnie nie mogłam się na nim skupić...:/
Mam nadzieję, że niedługo uda mi się go jakoś złożyć w całość i opublikować :)
Tymczasem opowiem Wam troszkę co dalej w naszej "szarej" codzienności... Ostatnimi czasy, oprócz wciąż dokuczliwych ciążowych dolegliwości, sen z powiek spędzają mi troski o Gaję. Jak już uda mi się przespać prawie całą noc, to i tak psinka daje o sobie znać zaraz po wyjściu M. do pracy...:/ Zatem wstaję skoro świt, albo i jeszcze nie, (bo słońce sobie smacznie śpi ;) Krzątam się po domu, przygotowuję rzeczy, śniadanko dla Zuzki do przedszkola i towarzyszę naszej "nieboraczce" - Gaji w jej niedoli...
Co się zmieniło od ostatniego razu jak o niej wspominałam? Po pierwsze, chyba najważniejsze znaleźliśmy alternatywę dla leczenia weterynaryjnego (ło matko co za słowo;) ). Po tym jak kolejny tydzień nie było widać efektów w terapii, którą zalecił weterynarz, czyli leżenia i podawania tabletek przeciwbólowych i syropu uspokajającego, spróbowaliśmy ostatniej szansy jaką daje fizjoterapeuta zwierzęcy (odradzany przez weterynarza). 
Teraz po raz kolejny dochodzę do wniosku, że duży wpływ na nasze życie mają inni ludzie i grubość portfela...:/. Decyzje innych-mądrzejszych i chęć wzbogacenia się wszelkim kosztem, sprawiają, że człowiek głupieje i zamiast słuchać swojego rozsądku brnie nie wiadomo gdzie... To taka dygresja apropo tego co przechodzimy z Gają... gdyby pierwszy weterynarz, do którego pojechaliśmy zaraz po początkowych objawach, czyli miesiąc temu, dobrze ją zdiagnozował i zaproponował wszystkie alternatywne sposoby terapii, pies nie musiał by tyle cierpieć, my nie musielibyśmy tego wszystkiego przechodzić, co już za nami a pieniądze, które włożyliśmy na opłacenie czyjegoś "widzimisię" moglibyśmy przeznaczyć na rzeczy ważne i potrzebne. 
Zdanie drugiego weterynarza też nie było bez znaczenia, bo gdyby dwa tygodnie wcześniej, jak Gaja poruszała się o własnych siłach, nie była tak osłabiona, skutki fizjoterapii byłyby skuteczniejsze... Ale niestety mądry pan. W. doradził, że masaże mogą doprowadzić do powikłań i jeśli już to zaleca dopiero po operacji.... Takim o to sposobem, zamiast od razu szukać pomocy u fizjoterapeuty, czekaliśmy na cud....który nie miał zamiaru się ziścić...
Ufff musiałam się wyżyć... i tyle mojego, że sobie popiszę, a może w przyszłości komuś się przyda... Moja dobra rada, żeby słuchać swojego głosu serca i nie wierzyć ślepo "specjalistom", bo jeśli chodzi o zdrowie, to czas naszej reakcji jest najważniejszy! 
Wracając do fizjoterapeutki, tzw. Tierphysiotherapeutin mieszka od nas ok 3km, w sąsiedniej wsi. Pierwszą moją myślą, po usłyszeniu diagnozy-wypadnięcie dysku, było, aby pojechać do jej gabinetu i zasięgnąć w tej sprawie języka...Jednak zdanie weterynarza wzięło górę... ekhmmm. Tak, więc dopiero od soboty zaczęliśmy terapię z naszą :sąsiadką: :) Kobieta okazała się na tyle wyrozumiała i ludzka, że sama przyjechała do nas i to w sobotę. Za wizytę, którą normalnie bierze kwotę XX od nas wzięła, xx-x ;) Na drugi dzień, tak się poświęciła, że przyjechała rowerem. Z kolei wczoraj odwiedziła nas późnym wieczorem, czyli po godzinach... jak mój M. wrócił z pracy. Bo niestety ja z moim brzucholem, dużo bym jej nie pomogła ;) 
Tym o to sposobem śmiem twierdzić, że są ludzie i "ludzie", zależy na kogo się trafi, taki będzie nasz los... 
Następne spotkanie z naszą normalną panią "doktor od Gaji" (jak to mówi Zuzia), mamy zaplanowane na jutro... Z tego co nam wczoraj mówiła, widać postępy od soboty. Najważniejsze jest żeby Gaję pobudzać do ruchu: masować ogon, łaskotać po łapach i zachęcać do wyjścia na podwórko. Z tym ostatnim pojawił się problem, tzn, ja sobie nie radzę, bo piesek zrobił się wygodny i woli być wynoszony na rękach. (Już niestety do tego doszło w kryzysowym momencie). no i teraz nie wiem na ile ona się boi chodzić, a na ile sprawia jej to ból... 
Czy terapia przyniesie oczekiwane skutki i Gaja będzie mogła biegać i poruszać się tak jak kiedyś, to się dopiero okaże, ale dla mnie najważniejsze jest, żeby jej pomóc w taki sposób, by uniknąć  cierpienia. Co istotne wróciła mi wiara w to, że może być lepiej, no i że są jeszcze normalni i życzliwi ludzie na tym świecie :) W pewnym momencie zaczęłam w to głęboko wątpić, zwłaszcza słysząc słowa "uśpić, po co pies ma się męczyć". Tiaa.... kupić nowego, fajnego, słodkiego szczeniaczka, na otarcie łez i kłopot z głowy... Niestety, to tak nie działa... Jak się patrzy na psa, który ma w oczach pełnię życia, próbuje machać ogonem, woła- szczekając, ma zdrową, lśniącą sierść, apetyt....... nie jest łatwo, ale walczymy dalej.. Gaja i my.. Co z tego będzie czas pokaże. Wiem jedno, wiara czyni cuda i musiemy wierzyć, że się uda :)
Także tego.... trzymajcie dalej kciuki - drücken die Daumen :)
Zmykam pokilać Gaję po łapkach, może ruszy tyłek na dwór bez oporów....
....a Wam życzę, żebyście w życiu spotykali tylko tych normalnych i życzliwych ludzi :)


Komentarze

  1. Witam Panią Matkę Polke :)

    Przypadek jakoś podesłał mi stronę albo stronkę, sama nie wiem jak to jest.Trafiłam tutaj.Zanim dalej napisze chce się dowiedzieć jeśli jeszcze Pani tu jest i ma czas pisac...Jak się czuje Gaja.Pani piesek a raczej kochany członek rodziny? Staram sobie to wszystko wyobrazić...dziecko ,ciąża i pomoc choremu masa obowiązków i czasami bezsilność.Mam nadzieje ze wszystko się wyklarowalo i wszyscy są szczesliwi.
    Jest Pani młoda osobą i ja na swojej drodze nie spotkałam wielu mądrych i odpowiedzialnych ludzi jak Pani.Na ten wiek uważam ze większość ludzi jest prozna,nieinteresuja się i nie dbają o rzeczy czasem bardzo ważne.Może źle mówię ale ja już jestem na etapie drugim a może raczej trzecim gdzie zaczynam a raczej trzy lata temu zaczęłam od początku i jestem starsza sporo od Pani.
    To co przeczytałam jest tak nafaszerowane emocjami,tak jakbym rozmawiała czy widziała to na własne oczy.Pani ma pieska a my od zawsze mamy kota a raczej z czasem już 3 koty.I to prawda że nie można zastąpić kogoś kimś innym.Potem jeśli tak się robi już jest inaczej a nie tak samo.Odnosi się to do ludzi jak i naszych ukochanych milusińskich. Pierwszego kotka przygarnelismy jak moja córka miała 4 latka a młodsza 1 roczek.Był cały połamanych bo nastolatki rzuciły gdzieś tym kotkiem a raczej kociczka o blok.To był młody kotek. Ja i moje córki jeszcze światło jadlysny w kuchni śniadanie kisdy dziewczynki z okna wypatrzyly go pod drzewem placzacego.Początek Pani zna.Wiem co to znaczy płacz i nie móc mu pomóc.Dotyk do ogona go bolał a już nie wyobrażam jak reszta.Moje córki zawsze były wychowywane w szacunku i miłości do zwierzat.Mieliśmy trochę szczęścia ze ta nasza kociczka wyzdrowiala ale kilka miesięcy jej poświęciliśmy ja z małymi dziećmi a M.do pracy.Teraz dziewczyny są duże i mamy jednego kotka od tej mamusi co była wiele lat temu w ciężkim stanie,ona już ,,odeszla,,.I oczywiście jak to bywa kilka lat temu córka przygarnelismy w siarczystym mrozie kociaka który jest z mami i bezdomnego(który też jest po jakimś wypadku)i którego dokarmiala.I teraz mamy też koty.Wszystkie są kochane i różne jak ludzie.Każdy ma inny charakter.Kiedy nasz Klapcio śpi a inny die nudziło prubuje go obudzic bo w tym momencie mu nie chce się spać.To tylko przykłady a jest ich całą masa.
    Nie wyobrażam sobie abym mogła pozbyć się któregoś z nich.Będzie to jak zaloba.Niedługo moja starsza córka zamieszka osobno z dzieckiem i właśnie z kociaczkiem który wiele lat temu został w mróz przygarniety bo to był jej kotek a raczej kociczka.Zabierają ja do swojego domu.A nam zostają dwa które lubią spać i się tulic(biały ten dokarmiany i nasz od naszego pierwszego kotka po przejściach ) Jak czas leci.
    Życzę Pani dużo siły i wytrwałości oraz miłości takiej samej na dalsze lata.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Świadczenia rodzinne w Niemczech - gdzie, co i jak?

Kupno domu w Niemczech- od czego zacząć...

Praca w niemieckim przedszkolu dla wychowawcy